Bałtyk w legendach zaklęty, teksty legend


SZKOLNY KONKURS PLASTYCZNY

Bałtyk w legendach zaklęty 
O Morzu Bałtyckim nie brakuje fascynujących legend i baśni. Spróbujemy podczas naszych spotkań SMA na Teamsie przeczytać Wam niektóre z nich. Waszym zadaniem będzie pięknie zilustrować legendy związane z polskim morzem. Znajdziecie tu następujące historie:
Mikołajek nadmorski



1. Legenda o Mikołajku Nadmorskim 
2.  JURATA - KRÓLOWA BAŁTYKU 
3. DLACZEGO BAŁTYK JEST Słony?
4. LEGENDA O TYM, JAK ŚLEDŹ ZOSTAŁ KRÓLEM RYB, 
    A FLĄDRA ZBRZYDŁA
5. OGIEŃ NA ROZEWIU

Legenda o Mikołajku Nadmorskim
 10 września, 2019 | InfoGdansk
Same utrapienia z tym Mikołajkiem… Chłopczyk mieszkał w nadmorskiej wiosce kaszubskiej i nie potrafił choćby chwili w miejscu usiedzieć. Pracy kaszubskim rybakom nie brakowało, ale o pomaganiu mały Mikołajek słyszeć nie chciał, do figlowania i coraz bardziej dokuczliwych psot za to zawsze był pierwszy…
Na Mikołajka pomstowali rybacy, którym niesforny urwis plątał sieci, czy też odwiązywał przycumowane łodzie. Przyciągnięcie łodzi do brzegu łatwe nie było, wymagało czasu i niemałego wysiłku. Chłopiec wielokrotnie zrzucał suszące się pranie w wydmowy piach, tym narażał się krzykliwym i nie przebierającym w słowach rybackim gospodyniom. Nie odpuszczał też kąpiącym się w morzu dziewczętom, bo nie raz i nie dwa chował ich ubrania w zaroślach nadmorskiego lasu…
Na widok Mikołajka z piskiem przerażenia uciekały też ptaki, bo chłopczyk wielokrotnie porywał mewie pisklęta i wybierał jaja z ptasich gniazd. Łatwego życia z Mikołajkiem nie miała też wydmowa roślinność, ciągle udeptywana i łamana przez biegającego po wydmach chłopczyka.
I wszystko to uchodziło Mikołajkowi na sucho, bo jakże poradzić sobie z tak niesfornym, ale i szczerze roześmianym urwisem… A może wobec rozbrykanego jedynaka brakowało silnej i stanowczej ojcowskiej ręki?

Miarka się przebrała, chłopcze!

Takiej okazji Mikołajek nie mógł przepuścić… Z falującego morza wyłoniła się Salacja – żona Neptuna, władcy mórz i oceanów. W towarzystwie nimf morskich barwnie odziana królowa wyciągnęła się na wydmowym piasku – morska władczyni lubiła od czasu do czasu zażyć słonecznej kąpieli. Czujne zazwyczaj nimfy nie zauważyły Mikołajka schowanego w cieniu sosnowego lasu. A w jego głowie istne kłębowisko psotnych myśli i pomysłów. Co tam zrywanie sieci i zrzucanie mokrego prania, zaraz spłatam figla morskiej królowej i tym dziwacznym dwórkom – gorączkował się Mikołajek.
Szum morza i ciepło słonecznych promieni szybko ukoiły Salację z towarzyszkami, obok na piasku złociła się wspaniała korona…
 Jeszcze tylko trzy kroki, dwa, tylko jeden. Hurra! Jest!   Mikołajek podniósł złotą koronę wysadzaną wielkimi perłami i tak cicho jak się zakradł ruszył na kolanach w stronę bezpiecznego lasu.
Nagle z gardeł kołujących nad plażą mew wylał się hałas ptasiego pisku i jazgotu! Niegłupie ptaki widząc wymykającego się Mikołajka z koroną czym prędzej zaalarmowały swoją królową.
 Ani chwili do stracenia – chłopak pędem rzucił się do ucieczki.
Salacja i jej dwórki błyskawicznie poderwały się przestraszone ptasim jazgotem, chwilę później jedna z nich zauważyła biegnącego przez wydmy chłopca z czymś błyszczącym pod pachą.  Ukradł królewską koronę!
Mikołajek odwrócił się i popatrzył z satysfakcją – jest już daleko, bezpieczny i korona już jego! Chciał ruszyć dziarskim krokiem w stronę nadmorskiego lasu, gdzie władza morskich bóstw już nie sięga, jeszcze tylko kilkadziesiąt kroków.
Nic z tego, stopy i nogi Mikołajka nie wiadomo jak i kiedy oplotły wydmowe trawy i krzewy posłuszne rozkazom morskiej władczyni!
Nagle błyskawica rozdarła bezchmurne niebo, z łoskotem rozstąpiły się morskie fale i z ustępującej spienionej toni wyłonił się Neptun we własnej osobie. Żarty się skończyły.
Nimfy otoczyły przerażonego i chwilę potem już zapłakanego Mikołajka.
 Miarka się przebrała, chłopcze! Od dawna patrzymy na twoje wybryki, niszczenie przyrody i uprzykrzanie się rybakom. Kradzieży korony wybaczyć nie mogę! Skazuję Ciebie na śmierć!  grzmiącym basem zahuczał Neptun.
 Ale ja tylko chciałem zabawy, nie miałem złych zamiarów – słabym głosem odpowiedział Mikołajek i bezradnie uśmiechnął się przez łzy. Tym uśmiechem zmiękczył serce królowej, surowe oblicze Neptuna też złagodniało nie wiadomo kiedy i dlaczego.
Nachyliła się królowa do ucha małżonka i długo weń szeptała, Neptun kiwał głową z uznaniem i zrozumieniem.
 Zatem postanowione. Będziesz wytrwale służyć przyrodzie, wzmacniać piaski plaż i wydm, doświadczysz też na sobie ludzkiej pogardy wobec piękna natury.
 Zmienisz się w Mikołajka… Nadmorskiego, będziesz czuć ból każdego zerwanego listka i kłącza, do ludzkiej postaci powrócisz, gdy przez rok nikt nie uszkodzi twojego kwiatu!
Nastała cisza, królewska para z orszakiem rozpłynęli się we mgle, nad wydmami coraz spokojniej krążyły białe mewy. Zniknął też i Mikołajek, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał chłopiec lśnił się kwiat nieznanej dotąd rośliny…

Mikołajek Nadmorski (Eryngium maritimum)

Opisana legendą roślina rośnie w regionie Morza Śródziemnego, Czarnego, Północnego, a wybrzeża Bałtyku wyznaczają północny zasięg jej występowania. W tym granicznym obszarze egzystencja mikołajka jest szczególnie zagrożona i z tego powodu została w Polsce objęta ścisłą ochroną gatunkową.
Mikołajek odgrywa ważną rolę w stabilizacji morskich wydm i brzegów, jego największe skupiska zachowały się na Mierzei Wiślanej, w rezerwacie Mechelińskie Łąki, na odcinkach brzegowych między Helem i Jastarnią oraz Darłówkiem i Łazami.
Z sinozieloną kolorystyką z ametystowymi odcieniami roślina była ceniona ze względu na walory zdobnicze, stąd nierzadkie wyrywanie mikołajków i próby przesadzeń, choćby do przydomowych ogródków.

POLSKIE LEGENDY: JURATA - KRÓLOWA BAŁTYKU

Wieki temu, w głębinach Morza Bałtyckiego, wznosił się okazały bursztynowy pałac. Mieszkała w nim królowa Bałtyku - Jurata. Była władczynią wszystkich morskich stworzeń, o które dbała z niezwykłą troską. Otaczała opieką nawet najmniejsze stworzonka, żadnemu nie pozwalając robić krzywdy. Panowała mądrze i sprawiedliwie, dzięki czemu jej poddani prawdziwie ją kochali.

Pewnego dnia do Juraty przybyła jedna z fląder, donosząc, że nieopodal młody rybak codziennie zarzuca sieci i łowi ryby. Królowa zawrzała z wściekłości. Morskie fale spieniły się, a wszyscy mieszkańcy morza, którzy znajdowali się  w pobliżu, poukrywali się przed gniewem władczyni.

Wzburzona Jurata przechadzała się po komnatach swego pałacu, głośno zastanawiając się co począć z rybakiem. W końcu krzyknęła:
- Wystarczy tego barbarzyństwa! Nie pozwolę dłużej uśmiercać ryb! Ten człowiek poniesie zasłużoną karę! 
Wspólnie z rusałkami obmyśliła sprytny plan. Morskie boginki miały oczarować rybaka swym śpiewem, zwabić go na głęboką wodę, a następnie utopić.

Wkrótce wyruszyły w królewskim orszaku, w cudownych bursztynowych łodziach. Ich śpiew niósł się z daleka ku plaży, na której młody rybak rozwijał swe sieci. I kiedy uniósł głowę stało się coś niezwykłego. Jurata nie mogła oderwać wzroku od jego urodziwej twarzy. Również on nie spuszczał oczu z pięknej królowej. Zakochali się w sobie bez pamięci i każdego wieczoru spotykali się na brzegu morza. Jednak ich szczęście nie trwało długo. Władca piorunów, Perkun, nie mógł wybaczyć Juracie, że pokochała zwykłego śmiertelnika. Pewnej nocy cisnął w bursztynowy pałac jedną ze swych błyskawic. Ściany runęły, grzebiąc na zawsze królową Bałtyku. Zemsta Perkuna dosięgła również rybaka, który utonął w głębinach i tam, przykuty do skały, cierpi do dziś. 

Zawsze, gdy na Bałtyku szaleje sztorm, wiatr niesie ku lądowi jego rozpaczliwe jęki, a fale wyrzucają na brzeg szczątki pałacu Juraty - kawałki bursztynu.



POLSKIE LEGENDY: DLACZEGO BAŁTYK JEST SŁONY?

Dawno, dawno temu, nad brzegiem Bałtyku mieszkał sobie pewien człowiek. Wiódł spokojne i dostatnie życie. Chętnie pomagał innym. Niewiele osób wiedziało, że mężczyzna jest w posiadaniu wielkiego skarbu. Młynka. Był to magiczny przedmiot., który dawał sól. A w dawnych czasach sól była niezwykle droga i mało kogo stać było na luksus posiadania jej w większej ilości. Właściwie nikt nie wiedział, jak mężczyzna znalazł się w posiadaniu młynka. Krążyło na ten temat wiele różnych opowieści, ale on sam nigdy o tym nie mówił. 

Pewnego dnia do stojącego nad brzegiem morza domu zapukał młody chłopiec. Był brudny i zmęczony. Nieśmiało poprosił gospodarza o pomoc. Otrzymał jej aż nadto, bo oprócz kolacji zaproponowano mu ciepłe łóżko. Gdy gospodyni gotowała kilka smakowicie pachnących potraw, chłopiec podejrzał, że w rękach gospodarza pojawił się tajemniczy przedmiot. Przyglądał się z zaciekawieniem, jak z niepozornego młynka zaczyna lecieć sól i doprawia wszystkie dania. Młodzian szybko domyślił się, że młynek jest magiczny. Gdy zapadła noc, długo leżał w łóżku i wyobrażał sobie, jak wielkie bogactwa mogłaby mu dać nieprzebrana ilość soli. W jego głowie narodził się plan. Postanowił ukraść młynek i jednym ze statków udać się na północ, aby tam wzbogacić się, handlując tym pożądanym przez wszystkich surowcem.

Jak pomyślał, tak zrobił. Ukradł młynek i w pobliskim porcie udało mu się wsiąść na wypływający właśnie statek. Był już daleko od brzegu, gdy postanowił wypróbować swój skarb. Nie wiedział jednak, jak się nim posługiwać. Młynek ożył w jego dłoniach, korbka zaczęła się kręcić, a wszystko dookoła w błyskawicznym tempie pokrywała sól. Chłopiec chciał go zatrzymać, ale nie wiedział jak to zrobić. W pewnym momencie młynek wypadł mu z rąk    i wpadł do wody. 

W krótkim czasie słodkie wody Bałtyku zasoliły się i pozostały takie do dziś, bo młynek leży gdzieś na dnie morza i  z wciąż kręcącą korbką wytwarza sól.


LEGENDA  O TYM, JAK ŚLEDŹ ZOSTAŁ KRÓLEM RYB, A FLĄDRA ZBRZYDŁA

Opowieść pochodzi z książki „Legendy rybackie" autorstwa Grzegorza J. Schramke i Ryszarda Strucka.

Krzywy pysk flądry

Dawno już ptaki wybrały sobie króla, dawno też inne zwierzęta miały swoich władców. Jedynie tylko morskie ryby nie mogły się zdecydować, kogo spośród nich obrać królem.

Nie ma się temu co dziwić, bo wybór taki to bardzo poważna sprawa. Panujący bowiem ma reprezentować cały swój lud, całe swoje państwo. W przypadku ryb taki król jest przedstawicielem wszystkich żyjątek zamieszkujących słoną wodę. Jego państwo to też nie byle jakie księstewko z górką i zameczkiem na niej stojącym. Jego państwo to wielkie oceany i morza. Nie dziwota więc, że ryby tak poważnie zabrały się do wyboru władcy. Jeszcze jedną, niebagatelną trudnością było to, że kandydatów na rybi tron nie brakowało. Nawet najmniejsza rybka chciała zostać królem. Największe szanse spośród wszystkich mieszkańców wód miała flądra. Zgrabna, urodziwa, towarzyska, dobrze ułożona wydawała się najlepszą kandydatką. Ryby jednak, aby sprawiedliwości stało się zadość i żeby ostatecznie przekonać się o słuszności wyboru, postanowiły urządzić wielki wyścig, którego zwycięzca po wsze czasy miał zostać królem głębin.

Flądra trochę marszczyła się niezadowolona z takiej ugody, ale po chwili rozjaśniła piękne oblicze, wydumawszy sobie: "No cóż, niech się ścigają. Ja zaś ożenię się ze zwycięzcą i będę królową wszystkich ryb. Ach! - rozmarzyła się. - Może władcą zostanie piękny i dobrze ułożony dorsz! Albo szlachetny łosoś! Ach, to cudownie by było!".
W dobrym nastroju, z głową pełną marzeń o przyszłości pełnej blasków przy pięknym i dobrze ułożonym królu dorszu lub szlachetnym królu łososiu, flądra popłynęła do swojej siedziby ukrytej gdzieś w głębinach i zaczęła przygotowywać się na zakończenie wyścigu. 

Po dłuższym czasie, piękna, że aż blask bił naokoło, popłynęła dostojnie na metę zawodów, dumnie i łaskawie (jak przystało na przyszłą królową) spoglądając na mijane maleńkie rybki i inne żyjątka. Bardzo się jednak spóźniła. Zawody już się zakończyły. Zwycięzcą został śledź.

Flądra, zdumiona, wytrzeszczyła oczy i nie dowierzając powtarzała:

- Śledź?! Zwyczajny śledź królem mórz?! Nie dorsz? Nie łosoś? Śledź?!

Wreszcie, gdy wieść na dobre do niej dotarła, wpadła w gniew:

- Cooooo?! Jak to?! Taki stary mruk, prostak z pospólstwa królem?! I ja, piękna, cudowna mam za niego wyjść?! Nigdy!

Skrzywiła się przy tym okropnie i urażona popłynęła w głębiny.  Grymas pyszczka był tak silny, że został jej już na zawsze. Można się zresztą o tym łatwo przekonać nawet dziś. Wystarczy tylko trochę się jej przypatrzeć.

Gdy flądrze wreszcie nieco minęły złość i uraza, chciała wygładzić rysy twarzy i popłynąć między ryby, by jak zawsze świecić w towarzystwie blaskiem swej urody. Ze zgrozą jednak stwierdziła, że nijak nie może wyprostować skrzywionego okropnie pyszczka. Próbowała raz i drugi, a tu nic. Na dal był krzywy i szpetny. Wpadła w rozpacz i wreszcie, pełna wstydu, uciekła w głębinę. Od tego czasu stroni od gromady, całymi dniami spoczywa na dnie, wylegując się na jednym boku i łypiąc złowrogo ślepiem na przepływające ryby. taką to straszną karę poniosła flądra za wielką pychę.

A śledź? No cóż, śledź, wybrany królem, panuje szczęśliwie wszystkim rybom w morzu, jest szanowany i ceniony nawet przez wybrednych ludzi. 


POLSKIE LEGENDY: OGIEŃ NA ROZEWIU
Dawno temu po Bałtyku pływało wiele statków, transportujących różnorodne towary. Pływali nimi kupcy, handlujący w nadbałtyckich portach. Kupiec Frank, właściciel jednego z najokazalszych żaglowców, w każdą podróż zabierał swą ukochaną córkę Kristę, wierząc, że jej obecność przynosi mu szczęście. Dziewczyna była piękna i miała cudowny głos, dlatego nieraz umilała śpiewem podróż swemu ojcu i całej załodze. 

Pewnego dnia, gdy Frank szykował się do wypłynięcia z gdańskiego portu         
w stronę Kołobrzegu, ostrzegano go, aby przełożył podróż bo zbliżał się sztorm. Jednak kupiec był pewien, że obecność córki ochroni go przed wszelkim niebezpieczeństwem. Gdy wypłynęli z portu, poprosił Kristę, aby zaczęła śpiewać. Dziewczyna, widząc chmury kłębiące się na horyzoncie i wzburzone morskie fale, próbowała namówić ojca do przerwania podróży, on jednak nie chciał jej słuchać. 

W krótkim czasie na morzu rozpętało się prawdziwe piekło. Spienione fale wdzierały się na pokład, a wiatr zagnał statek w pobliże przylądka Rozewie, gdzie roztrzaskał się o wystający z morza głaz. Tylko Krista zdołała się uratować i dopłynąć do brzegu. Ostatkiem sił wspięła się na urwisko i zebrała chrust, a potem ułożyła stos chcąc rozpalić ogień. 
- Płomienie wskażą marynarzom drogę. Tylko jak mam rozpalić ogień? - płakała, rozglądając się bezradnie.

Jej płacz usłyszał Fabisz, młody rybak, który mieszkał w Lisim Jarze. Pomógł dziewczynie rozpalić ogień i razem długo stali na brzegu, czekając na kogokolwiek z załogi. Ale nikt się nie pojawił. Ojca Kristy i pozostałych ludzi pochłonęło szalejące morze. 

Wtedy Fabisz zaopiekował się Kristą. Młodzi pobrali się i zamieszkali na Rozewskiej Kępie. Każdej nocy wychodzili na najdalej wysuniętą skałę i rozpalali ogień, aby ostrzec żeglarzy przed niebezpiecznym głazem, który od tamtego tragicznego dnia nosi imię "Frank".

Do dziś na Rozewiu stoi latarnia morska i wskazuje żeglarzom bezpieczną drogę do gdańskiego portu.



Komentarze